piątek, 26 lutego 2010

Apartheid na Przeglądzie Młodych Reżyserów


Zostawiam wam nagranie tego co zdarzyło się dzisiejszego wieczoru na Pokazie Młodych Reżyserów. Ciro Javier Díaz Penedo, Orlando Luis Pardo Lazo i ja próbowaliśmy zobaczyć filmiki reżyserki Lía Villares, których ostatecznie ona też nie mogła zobaczyć.

Nie piszę wiele, zostawiam wam nagranie mojego głosu sprzed wejścia do kina Chaplin. Ciro dostał mandat wysokości trzynaście pesos za zakłócanie spokoju publicznego.

Przetłumaczył:
Bartosz Szotek

czwartek, 25 lutego 2010

Łzy, których nie wypłakujemy

Foto: Leandro Feal

Możliwość decydowania za kogoś innego, o czyimś życiu, o czyjejś własności, o czyichś prawach: to jest choroba mojego rządu. Nadzieja na opuszczenie kraju, na powiedzenie tego co się myśli, na zarabianie godziwych pieniędzy, na życie bez strachu: to jest choroba mojego społeczeństwa.

Nie jestem nacjonalistką, nie określam się patriotką ani nic w tym rodzaju ale kocham moją ziemię i Hawanę w dniach smutnych i szczęśliwych. Lubię kiedy nieznający cię Kubańczycy mówią "kochana", uwielbiam słuchać rozmów ludzi na ulicy wiedząc, że jeśli chciałabym, mogłabym skomentować oraz wtrącić moje dwa grosze. Fascynują mnie niektóre specyficzne miejsca w moim mieście i obserwowanie ludzi w moim wieku wiodących życia na wiele sposobów, życia niezwykłe, życia na uboczu.

Jednak są też inne dni, podczas których czuję ogromny wstyd za ziemię, w której się urodziłam. Czasami patrzę na ludzi bez wyrazu, wszyscy tacy sami i wszyscy pełni strachu. Dni w których wiem, że nikt nie ocaleje, nikt nie będzie krzyczał, nikt nie wyciągnie ręki i nikt nie powie "kochana" ponieważ terror jest coraz większy. Dni zobojętnienia, żałości i niemocy wobec ich i wobec mnie. Dni kiedy czekanie wydaje się długie. Dni kiedy ból sprawia, że płaczę i nie rozumię jak to jest możliwe, że inni nie płaczą. Dni, kiedy wydaje mi się absolutnie niezbędnym aby morze łez płynęło przez ulicę Dwunastą aż do el Malecón, ponieważ nasze suche oczy nigdzie nas już nie prowadzą.

Od śmierci Tamayo wszyscy wydają mi się takimi.

Przetłumaczył:
Bartosz Szotek

wtorek, 23 lutego 2010

Wyznania w domu Laury Pollán

Śmierć Orlando Zapata Tamayo


Video: Yoani Sánchez

Dziś rano zadzwoniła do mnie Berta, siostra Antúneza, i zrelacjonowała mi wywołujący ciarki dialog jaki przeprowadziła matka Orlando Zapaty Tamayo z pewnym przedstawicielem urzędu bezpieczeństwa.

- Mam dla Pani dobrą i złą wiadomość. Dobra: pani syn zostanie przewieziony do szpitala; zła: jego stan jest bardzo ciężki.

Trzeba być okrutnym, podłym i godnym pogardy aby powiedzieć coś takiego matce dziecka. Trzeba być nieludzkim, niewrażliwym i głupim aby pozwolić istocie ludzkiej umrzeć z głodu. I trzeba być bardzo, ale to bardzo nikczemnym aby pozbawić człowieka życia za jego zasady.

W jego śmierci zawiera się cała hańba tych pięćdziesięciu jeden paranoicznych, przemilczanych, lękliwych, straconych, zdławionych i martwych z zimna lat. Znajduje się w niej lament trzech pokoleń, które zagubiły się i zapomniały tego cudownego słowa, które tyle w sobie zawiera: wolność. W niej znajduje się spuścizna tej absurdalnie długiej rewolucji kubańskiej: naszych martwych zasad lub martwy ten kto za nie walczy.

Dzień dzisiejszy jest dniem żałoby. Moim największym życzeniem jest aby jutro, kiedy dzień 23 luty powtórzy się w naszych cyklicznych kalendarzach, cały kraj pogrążył się w żałobie narodowej.

niedziela, 21 lutego 2010

Stowarzyszenie Eduardo del Llano

Pokazy młodych reżyserów, koncerty hip-hopowe w klubie Madriguera czy Festiwal Poezji Bez Końca są jak igła w stogu siana - dla niektórych niemożliwa do odnalezienia pośród niezmiernej, cenzurowanej głupoty w jaką zmieniła się kultura kubańska. Tak też przybyłam wczoraj do stowarzyszenia Eduarda del Llano w klubie "Fresa y Chocolate" aby obejrzeć klipy Deep Purple, śmiać się do rozpuku z opowiadań, posłuchać bardów, wśród nich włączając El Ciro.

Po raz pierwszy poznałam Eduarda przez jego książkę "Dziesięciu odszczepieńców" (Los diez apóstatas), którą się zachwyciłam, pożyczyłam ją i oczywiście zgubiłam. Później zobaczyłam film "Brainstorm" i po wyczerpujących przeszukiwaniach komputerów wszystkich moich znajomych udało mi się zdobyć resztę sagi o Nicanorze*. W swoim stowarzyszeniu zdołał zjednoczyć małych Nicanorów, którzy żyją w Hawanie, ludzi nowych, którzy będąc tak nowi zagubili się w czasie i nierealności kraju w którym innowacja jest zamachem a sztuka ideologiczną dewiacją. Jedyny kraj na świecie, w którym rewolucje trwają pół wieku - dobrze, aby pokazać względność czasu, bardzo źle dla nas, którzy jesteśmy w niej uwięzieni.

Przypadkowo dowiedziałam się - także wczoraj - że wiersze Wysockiego na język hiszpański przełożył pewien poeta z Matanzas, z pewnością Ministerstwo Kultury zatrzymało dla siebie informację - zadanie zupełnie bez związku z zakresem ich funkcji - o wersjach jego piosenek, które wykonał inny trubadur z Hawany. Jeden dowód więcej na to, że Nicanor zawsze będzie sam i że on jest nowym człowiekiem lub jego paradoksem, człowiekiem opuszczonym.

Zastawiam wam tutaj InterMezzo, jeden z moich ulubionych:



* Przypis tłumacza: Eduardo del Llano jest filmowcem kubańskim. Nagrał serię filmów, w których główną rolę odgrywała postać o imieniu Nicanor O’Donnell.

Przetłumaczył:
Bartosz Szotek

czwartek, 18 lutego 2010

Usługa Cubacell

W sobotę rano dostałam SMS od przyjaciółki: Claudia, doładowałam ci komórkę. Według tego jak działa ta usługa, powinnam poczekać na inny SMS z firmy kubańskiej. W końcu dostaję go w niedzielę o dziewiątej rano o następującej treści:

- Od RECARGA1: Proszę zadzwonić pod numer (7) 204 31 45 w godzinach od 8 do 15 z telefonu stacjonarnego aby potwierdzić dane w celu otrzymania salda wpłaconego za pomocą Internetu. W razie problemów z płatnością, usługa zostanie anulowana.

Czy ktoś mógłby mi proszę wyjaśnić drugie zdanie?

Po niecałej godzinie bezskutecznych prób dodzwonienia się z mojego telefonu na wskazany numer, na drugim końcu linii odpowiada jakaś dziewczyna, którą słychać jakby z daleka, jak gdyby mówiła "słucham" będąc w Chinach. Prosi mnie o dane dotyczące mojego numeru, pyta mnie kto posłał mi środki, podaję jej imię mojej przyjaciółki. Mówi mi, że był to jakiś mężczyzna i że nie mogę pobrać środków dopóki nie będę miała danych osoby, która zrobiła transfer.

Żalę się, na stronie internetowej gdzie promują tę usługę nie ma wskazanego tego zasadniczego szczegółu. Z typową dla kubańskiej recepcjonistki abulią odpowiada: Zanotuje się pani sugestię. Mimochodem dopomina się o numer mojego dowodu osobistego.

Wychodzi na to, że dostałam dwa doładowania na moją komórkę: pierwszego - to od mojej przyjaciółki - nigdy mi nie przyznano, z drugiego - z pewnością od jakiegoś czytelnika solidaryzującego się z tym blogiem - nie mogę odzyskać ani grosza. Tak to mamy się na technologicznej Kubie...

Przypis: Kiedy potem połączyłam się z Internetem nie mogłam wejść na stronę z doładowaniami telefonów, z powodu dziwnego uzasadnienia: Forbidden You don’t have permission to Access/ on this server. Ale będąc upartą, weszłam przez proxy aby sprawdzić że nigdzie nie jest określone o tym, że użytkownik powinien poinformować Kubańczyka, któremu doładowuje telefon, że to zrobił.


Przetłumaczył
Bartosz Szotek

poniedziałek, 15 lutego 2010

Mała wiara

"Wiecznie Młodzi Rewolucjoniści": Na ulicy 23-ej i Paseo w dzielnicy Hawany, Vedado.

Wcześniej widziałam siebie jako pesymistkę, rozmawiałam z ludźmi i czułam mieszankę rozczarowania i smutku, jakby ze słów moich rozmówców wymykało się światło, którego ja nie potrafiłam dostrzec. Z czasem odkryłam związek pomiędzy wiekiem a stopniem rozczarowania tych, którzy na mnie oddziaływali, im więcej lat, tym mniej wiary w jutro.

Pokolenie naszych rodziców - według mnie - jest u szczytu sceptycyzmu. Tak więc większość - dzięki bogu nie wszyscy - żyje w rozczarowaniu odnośnie do aktualnej rzeczywistości kubańskiej, które dzielą z zimną chęcią zwątpienia w to co prawie stało się tematem tabu: dzień jutrzejszy.

Rozumowanie samozwańczego Dirección Histórica de la Revolución (Historyczne Kierownictwo Rewolucji) było głównym powodem odpowiedzialnym za brak zaufania w stosunku do większości młodzieży. Wydawałoby się, że po 1959 roku pokolenia rodziły się z wadą genetyczną: niezdolnością stworzenia swojej własnej przyszłości, swojego własnego życia. Niestety trudną jest ucieczka od ciągłej propagandy rządowej, która momentami osiąga szczyt surrealizmu, jak zdjęcie z tego postu.

Pozostaje przygnębiający wniosek, że cała część społeczeństwa przestała wierzyć w to co zaczęła, że nie widzą innej drogi dla Kuby jak chaos i nędza, że już nie myślą o dniu jutrzejszym dla swoich dzieci wewnątrz granic tej wyspy, że już nie wierzą w nic, nawet w niewinność najmłodszych.

Przetłumaczył:
Bartosz Szotek


piątek, 12 lutego 2010

Nadzy wobec władzy

Zdjęcie: Claudio Fuentes Madan

Punto y Coma zabawiali towarzystwo w klubie Dos Gardenias kiedy ja miałam 18 lat, co tydzień, z moją przyjaciółką mieszkającą w dzielnicy zwanej Playa, chodziłam ich zobaczyć. Tego czasu trwała akcja na dużą skalę – znana szerzej jako Plaga – łapano każdą kobietę jaka samotnie znalazła się na ulicy, pod domniemanym podejrzeniem o prostytucję.

Moja przyjaciółka i ja zatrzymałyśmy się na nieszczęsnej ulicy Quinta Avenida, nie wiedziałyśmy, ze była ona centrum działań i otwarłyśmy butelkę. Ludzi z pierwszego samochodu jaki się zatrzymał, był biały i siedzieli w nim oczywiście kubańczycy, zapytałyśmy niewinnie:

- Jedziecie dalej prosto?

Ku mojemu całkowitemu zaskoczeniu jeden typ wyskoczył z auta i przystawił mi do twarzy legitymację policji DTI (Departamento Técnico de Investigaciones) a drugą ręką łapiąc mnie za kark tak, że nie umiałam oddychać, rzucił na tylne siedzenie samochodu, pięć sekund później moja przyjaciółka wylądowała na mnie. W środku dowiedziałam się że się sprzedaję i zostałam zatrzymana za nielegalne uprawianie prostytucji. Nic nie znaczyły nasze tłumaczenia, zabrali nas prosto na niesławny komisariat Narodowej Policji Rewolucyjnej (Policía Nacional Revolucionaria) zwany “La Quinta”.

Było tam około czterdziestu kobiet, wiele z nich płakało a większość nie miała więcej jak szesnaście lat. Według tego co mi jedna powiedziała te, które pochodziły z Hawany, szły do więzienia, a te z poza, były rozsyłane do odpowiednich prowincji... Wszystkim wytoczono procesy. Śledczy przeprowadził ze mną nieprzyjemne i wycieńczające przesłuchanie, groził mi i powiedział, że nie mam dowodów aby udowodnić, że nie byłam prostytutką, na co odpowiedziałam, że on też nie miał dowodów na to że byłam... Nie przypadłam mu do gustu, a on mi gorzej.

Około czwartej nad ranem, po mniej więcej siódmym ataku histerii, ponieważ nie pozwolono mi zadzwonić ani do mojej matki ani do chłopaka, działałam wbrew regułom i próbowałam kilka razy dostać się do telefonu. Przypuszczam, że policjanci mieli mnie dość, moja przyjaciółka prosiła mnie cichutko, żebym się uspokoiła, ale nie mogłam... Wtedy wierzyłam jeszcze w siłę obowiązującego prawa i wierzyłam, że mam prawo zadzwonić do mojej matki.

Wypuścili nas około piątej, ale ja nie chciałam iść, domagałam się aby zabrano mnie do domu radiowozem – było późno i tym samym bałam się iść sama. Śledczy odpowiedział mi: już masz kartę z ostrzeżeniem za bycie dziwką, nie chcesz wyjść z drugą.

Zaraz z rana ja i moja matka byłyśmy w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, naprzeciw skweru la Plaza. Zapewniała, że jeśli złożyłybyśmy skargę wszystko naprawiłoby się: cofnęliby mi ostrzeżenie i co więcej ukaraliby śledczego... Biedna moja matka, nawet w to wtedy wierzyła!

Nie będę opisywać szczegółowo skrajnej hipokryzji z jaką nas przyjęli i uszanowali ci z MININT (Ministerstwo Spraw Wewnętrznych), włączając w to dokument mówiący, że ostrzeżenie zostało wycofane a wobec śledczego wystosowana kara miesiąca pozbawienia wolności. Ja byłam trochę sceptyczna, po piętnastu dniach wypełniania papierów coś było niejasne: Dlaczego osobiście nie widzieliśmy śledczego i policjantów, którzy mnie zatrzymali? Dlaczego wszystkie oświadczenia były na ślepo? Moja matka mnie uspokoiła i skończyło się na puszczeniu incydentu w niepamięć.

Dwa lata później odwiedził nas dzielnicowy: wynikało z tego, że po dwudziestu czterech miesiącach weryfikacji ostatecznie zdali sobie sprawę z tego, że nie byłam dziwką i cofnięto mi to przeklęte ostrzeżenie, które miałam przez cały ten czas.

Przetłumaczył/Traducido por
Bartosz Szotek

wtorek, 9 lutego 2010

Uniwersytet Hawany i ja

Zdjęcie: Claudio Fuentes Madan, zrobione podczas festiwalu muzyki elektronicznej Rotilla.

Nigdy nie straciłam chęci studiowania, mam iluzoryczne przekonanie że podczas kiedy będę studiować, zachowam młodość, oczywiście moje ciało nie podtrzymuje tej teorii, ale dajemy radę. Kiedy rozpoczęłam ten blog w roku 2008 studiowałam na kierunku Studiów Socjo-kulturalnych na Uniwersytecie Hawany, rok wcześniej zdecydowałam rozpocząć na nowo z materiałami, przedmiotami i egzaminami.

Podobało mi się nauczanie na odległość, robiłam streszczenia sama w domu choć program był archaiczny, przedmiot Filozofia i Społeczeństwo w rzeczywistości był Marksizmem, psychologia ignorowała Freuda a na egzaminach ukazywały się pytania o „Walkę idei” i „Pięciu” (uwięzionych przez rząd USA pod zarzutem szpiegostwa) –oczywiście nie były one zawarte w programie – z odpowiadaniem na które radziłam sobie omijając przeszkody, poruszając się zygzakiem i będąc królową dwuznaczności w moich odpowiedziach.

Lecz po roku zmęczyłam się, straciłam zainteresowanie: już nie było zabawnym słuchanie na wykładach profesora filozofii mówiącego o tym, że marksizm wszedł w kryzys przez „pewne błedy Stalina”, ani wykładowczyni psychologii używającej przykładów z telenoweli brazylijskiej. Poszłam sobie, albo lepiej, jak powiedziała moja matka: skapitulowałam.

Wiedziałam, że będę tęsknić za szkołą, ale jestem optymistką. Wciąż jest czas, wciąż marzę o skończeniu Filozofii na Uniwersytecie Hawany... kiedy ten odzyska swoją autonomię. W międzyczasie, w domu Yoani Sánchez, profesor Vallín i Dagoberto Valdés oferują wykłady, których nigdy nie słyszałam w miernej Stolicy Uniwersyteckiej, być może któregoś dnia szkolnictwo wyższe odzyska swój status intelektualny.

Przetłumaczył:
Bartosz Szotek

niedziela, 7 lutego 2010

Przenikliwość prawodawstwa

Jak w Zatoce Świń, broniąc socjalizmu.

Wynajmował swoje mieszkanie bez licencji, nie miał nadziei na zdobycie żadnej, bowiem minęło około dziesięć lat jak rząd ich nie udzielał. Strefa, w której mieszkał – ulice 23 i L – jest idealna do wynajmu: dużo ruchu turystycznego i położona w centrum. Ci bardziej przezorni mieszkańcy dzielnicy zdecydowali się na czas i mogli zalegalizować interes, ci którzy mięli wątpliwości żyli w iluzji ram prawnych i jednocześnie bez środków do życia. Rząd kubański po raz kolejny przekroczył czerwoną linię: ci którzy zostali to zostali i niech żyją jak mogą, żadnego wynajmowania więcej.

Ze swoim trzy i pół pokojowym domem zdecydował się na igranie ze szczęściem, prawie wszyscy w okolicy robili tak samo. Ci, którzy uzyskali pozwolenie płacili podatek; ci, którzy nie uzyskali, mieli nadzieję na możliwość zapłacenia go. W pięć lat sprawy polepszyły się bardziej niż w trzydzieści poprzednich, kiedy pracowali dla państwa.

Ci z licencją wypełniali papiery: zanotować imię i spisać dowód osobisty jak tylko kubańczyk przekroczył próg aby odwiedzić lokatora i zgłosić to później do urzędu imigracyjnego – mogły wynajmować nawet prostytutki – zawsze i kiedy tylko odnotowywali wszystko w notesiku. Ci bez licencji nie notowali nic i w stresie obgryzali paznokcie z nadzieją, że żaden z ich lokatorów nie miał kłopotów w Hawanie.

Pewnego dnia policja przyjechała do domu mojego przyjaciela: w czasie jednej z obław na dziwki, jedna z przesłuchiwanych prostytutek zostawiła swój adres oraz imię i nazwisko. Rozpoczął się proces sądowy, doradzili jej aby zeznała, że wynajmowała mieszkanie nielegalnie, zapewnili ją, że jeśli będzie współpracować, sprawy staną się prostsze. On powiedział wszystko: nie pamiętał dziewczyny, wyznał że czasami obcokrajowcy przychodzili z kobietami i że on na to pozwalał, zapewnił, że nie miał pozwolenia na wynajmowanie ponieważ minęło dziesięć lat od kiedy ich nie udzielano.

Nie postawiono mu zarzutu posiadania nielegalnego interesu, ani nielegalnych przychodów; został oskarżony i skazany na dwa lata pozbawienia wolności za stręczycielstwo.

Przetłumaczył:
Bartosz Szotek

czwartek, 4 lutego 2010

Różności



Kiedy byłam dzieckiem, sklep na 23-ej i 10-ej nie nazywał się już Ten Cent, chociaż nie mogę przypomnieć sobie jego nazwy ponieważ wszyscy nazywali i wciąż go tak nazywają. Podczas gdy dorastałam Ten Cent zmieniał nazwy kilka razy i był też przebudowywany.

Pamiętam teraz pewną historię Virgilio Piñery gdzie mówiło się o śniadaniach, było to w czasie kiedy czerwony barek zajmował prawą część ogromnego lokalu gdzie przy małych czerwonych stolikach można było zjeść śniadanie jak w restauracji. Wciąż mogę przywołać smutek jaki dla mojej matki wywołał fakt zniszczenia go.

Jest naturalnym, że sklepy się modernizują, odnawiają swój styl i dynamizują sprzedaż, ale to co zdarzyło się za sklepem Ten Cent – ostatnia nazwa Variedades (Różności) – było czymś całkiem przeciwnym. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych wydawało się osiągnąć małe apogeum po tym jak rząd zdecydował udzielić kilka licencji dla sprzedawców prywatnych, więc i 23-ka i 10-ka zapełniły się wyrobnikami i sprzedawcami mebli. Jednakże trwało to krótko – inicjatywa wolnej sprzedaży czyniła zbyt szczęśliwymi ludzi zainspirowanych tropikalną wersją dyktatury proletariatu.

Kiedy świat wszedł w XXI wiek, przybytek ten cofnął się w czasie, nic nie znaczyły ciągłe zmiany w działach sprzedaży: półki stawały się coraz bardziej puste. Z tamtego domu handlowego, który jako instytucja państwowa oferował teraz w większości produkty pierwszej potrzeby, nie zostawało nawet wspomnienie, na tyle, że przydomek „jest goły” przylgnął do niego bardziej jak wszystkie inne nazwy jakie wcześniej posiadał.

W poniedziałek 25 stycznia – po ponownej przebudowie – na nowo go otwarto. Z nową okazałością i większą różnorodnością produktów kolejka do wejścia jest ogromna. Jeden detal pozostał, wszystko jest państwowe... Choć ceny się zmieniły: na przykład słoik marmolady z mango kosztuje 200 pesos, mniej więcej 10 CUC. Jaka wypłata pozwala na takie luksusy? Większość fachowców wie że marmolada nie jest dla nich.

Zostawiam wam nagranie Ciro, który zrobił nieco marmolady domowej roboty jak tylko zobaczył wielką puszkę na półkach.



Przetłumaczył:
Bartosz Szotek

wtorek, 2 lutego 2010

Za pozwoleniem, czy mogę ogłosić, że została pani aresztowana?

Zdjęcie: Claudio Fuentes Madan

Tytuł okazuje się absurdalny, lecz zapewniam was z całego serca, że jest to właśnie to czego wielu po mnie się spodziewa. Zaczęłam ten blog aby pisać to na co będę miała ochotę, aby pisać o rzeczach, które działy się dookoła mnie, aby współdzielić przestrzeń w cyber-przestrzeni a także aby czuć się wolną choćby było to zawarte w tekście składającym się z pięciuset słów. Nie wiem dlaczego czasami wydaje mi się, że wraz z upływem czasu moje wypowiedzi wydają się być zapomniane, jednak dla mnie – która jestem tym czym piszę – oczywiście żyją swym własnym życiem.

Ponieważ wszystko układa się tak osobliwie, w kraju w którym przeznaczone było mi się narodzić, nie jestem – powtarzam to jak papuga, nie będę, jak ktoś by myślał że uważam się za kogoś lub bronię tytułów, których nie posiadam – ani dziennikarką, ani pisarką. Jestem blogerką i nie moja w tym wina, że na moim blogu prawdziwa Kuba, wydaje się bardziej rzeczywista niż w Granma Internacional (gazeta wydawana przez Kubańską Partię Komunistyczną). Tam, ci którzy uzyskali tytuł naukowy z dziennikarstwa, lub zdają się być dziennikarzami – co nie jest tym samym – dokładają cegiełki do muru państwowej cenzury, z pewnością nie jest to mój przypadek.

Aby rzucić trochę światła na tego rodzaju wyznanie zasad blogu Octavo Cerco, który prowadzę zilustruję to małą historyjką: wyobraźcie sobie państwo, że prowadzicie blog, w którym opisujecie świat was otaczający i że pewnego dnia jakiś czytelnik puka do drzwi i wam mówi: Przyszedłem powiedzieć ci, że prawdopodobnie dziś aresztuje mnie Seguridad de Estado (Urząd Bezpieczeństwa), ale bardzo proszę, nie opublikujesz tego.

Pokażecie mi czy nie potrzebuję wiele samokontroli aby nie oszaleć w tej psychiatrycznej Hawanie? Jeśli pan nie jest uwięziony i załóżmy, że nie chce pan aby o tym wiedziano, jeśli nie robi pan nic „konfliktowego” i uważa się za „zintegrowanego”... Dlaczego przychodzi i puka do moich drzwi? To jest skromny przykład, ale mogę zapewnić że mam ich więcej, barwniejszych.

To tutaj zadecydowałam postawić kropkę nad „i”:
- Prowadzę ten blog sama, pod moją całkowicie własną odpowiedzialność co jest logiczne.
- Jest to osobisty i subiektywny sposób w jaki patrzę na mój kraj i żyję w nim.
- Działania niesprawiedliwe, nadużycia władzy i restrykcje wobec wolności jednostek, czuję w potrzebie – sama od siebie – publikować je i komentować z mojego punktu widzenia.
- Nie istnieje powód zewnętrzny, który spowodowałby powątpiewanie w wyrażaniu opinii, krytykowaniu tego co uważam za niewłaściwe lub chwaleniu tego co mi się podoba.
- Nie jestem zobowiązana wobec nikogo a cenzura, z którą walczę dzień w dzień jest autocenzurą (która to jest bardzo niebezpieczna).
- Informacja nie należy do nikogo, wszyscy posiadamy prawo do niej i dlatego bronię.

Przetłumaczył:
Bartosz Szotek