wtorek, 30 marca 2010

Kto czeka na 27?

Zdjęcie: Lía Villares

Mówią na niego autobus widmo, ale aby jechać z ulicy 12 i 23 do dzielnicy Nuevo Vedado nie ma innego wyjścia jak czekać na niego. Przyszłam o szóstej na przystanek jak zawsze pełen ludzi i ze spokojem usiadłam czekając na cudowne jego pojawienie się.

Pół godziny później przyjechał, powoli i pełen ludzi. Pomimo, że na tym rogu dzielnicy Vedado wysiada dużo ludzi, nie była to wystarczająca ilość abyśmy wszyscy, którzy na chodniku odliczaliśmy sekundy, wepchnęli się. Dwie staruszki, jakiś obcokrajowiec i ja pożegnaliśmy autobus, który odjechał z ludźmi uczepionymi drzwi. Wydawało się, że ten mężczyzna chciał ze mną porozmawiać, usiadł obok mnie i nie zważając na moje słuchawki zaczął mówić.

Przedstawił się, był Brazylijczykiem, od półtora roku studiował medycynę w koledżu Fajardo, choć jego hiszpański był bardzo słaby. Nagle, na ulicy 23 przerwało nam zderzenie motocykla z Ładą, wśród krzyków i wrzawy ciekawskich powiedział mi:
- Na Kubie tych wypadków jest mało, czy nie?
Nie zrozumiałam dobrze o co chodzi, ale na wszelki wypadek odpowiedziałam:
- Jest mało samochodów więc przypuszczam, że będzie mało wypadków.

Po krótkim milczeniu znów coś skomentował:
- Kuba jest wspaniałym miejscem do życia.
- Dlaczego?
- Jest bardzo bezpiecznie.

Przyszło mi na myśl wiele możliwych odpowiedzi:
- Skąd wiedzieć czy jest bezpiecznie skoro w prasie nie ma wzmianek na temat aktów przemocy, ani oficjalnych wskaźników o przestępczości?
- Bezpieczeństwo jest cechą charakterystyczną dla systemów zmilitaryzowanych i systemów pełnej kontroli nad ludnością cywilną.
- Szkoda że poczucie bezpieczeństwa nie jest wprost proporcjonalne do poczucia wolności.

Ale nie powiedziałam nic. Ściemniało się, zobaczyłam godzinę, już była ósma. Byłam zmęczona, straciłam cały wieczór próbując dostać się na drugi koniec miasta i jakiś Brazylijczyk, nie wiadomo skąd, drażnił mnie swoim "Perfekcyjnym Podręcznikiem Życia na Kubie".

Nie miałam ochoty na tłumaczenie mu czegokolwiek, raczej na powiedzenie mu żeby spływał. Ale skoro jestem wykształcona, ograniczyłam się do tego aby wstać i sobie pójść, moją przyjaciółkę odwiedzę następnego dnia.

Przetłumaczył:
Bartosz Szotek

niedziela, 28 marca 2010

Stąpać po krawędzi i nie spaść

Być w dobrych relacjach zarówno z Bogiem jak i diabłem jest trudno, choć nie niemożliwe. Jeśli ktoś miałby wątpliwości, niech zapyta się chłopaków z zespołu Calle 13, oni mają sposób. Tak więc, na przykład zaprosili do grania Aldo z grupy Los Aldeanos, ale nikt nie dał raperowi przepustki ani nie było go też w autobusie z resztą grupy, tak więc kiedy przyjechał na koncert ci z ochrony nie pozwolili mu wejść. Chociaż nikt nie mógł powiedzieć, że wykonawcy byli współtwórcami cenzury, ani cichymi jej świadkami. Śpiewanie kawałków przeciwko Biuru Interesów Stanów Zjednoczonych w Hawanie i o prawach wszystkich w Miami też działa, chociaż jest mniej subtelne. Ostatecznie, pstrykając sobie zdjęcia z kobietami pięciu kolegów z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych więzionych w Stanach Zjednoczonych i wspieranie Dam w Bieli będąc w Puerto Rico nadaje im nutę cynizmu, który nasza powierzchowność, pomimo wszystko, może im wybaczyć.

Być może “Residente” i “Visitante”* pomyśleli - szczypta prostoty aby zatriumfować na rynku "muzycznej polityki" - że tych pięciu było więźniami politycznymi lub więźniami sumienia, co później sami ogłosili - z tej strony Atlantyku - że tu na Kubie zjednoczyli się z bliskimi ludzi więzionych za swe poglądy. Bardzo smutnym dla dziennikarza skazanego na dwadzieścia lat pozbawienia wolności za jego artykuły musi być słuchanie tak fałszywych wyznań.

Oczywiście, że te wszystkie refleksje nie są potrzebne po to aby czepiać się ich kiedy jest czas na taniec w rytmie reggaeton, co było celem grupy podczas pobytu na wyspie i który osiągnęli.



*Pseudonimy wykonawców: René Pérez - "Residente" oraz Eduardo Cabra - "Visitante" (przyp. tłum.)

Przetłumaczył:
Bartosz Szotek

czwartek, 25 marca 2010

Kiedy opadnie kurtyna

Foto: Claudio Fuentes Madan

Łapanie rytmu w ostatnich dniach jest dla mnie trudne, jestem roztargniona i wyczerpana. Mam wrażenie że sprawy idą naprzód a ja nie potrafię sobie zdać z tego sprawy. Tak samo jak ludzie, którzy przeżyli wieki myśląc, że ziemia pod ich stopami była płaska i statyczna, dziś pytam siebie czy ten bezruch nie będzie zwyczajnym zamgleniem i brakiem informacji.

Z każdej strony dochodzą komentarze o korupcji, defraudacji, wystawnym życiu i sporach o pieniądze na wysokich szczeblach władz wojskowych i rządowych. Podczas gdy tu na dole, jedynym pewnikiem jest to, że co jakiś czas z Olimpu toczy się jakaś defenestrowana głowa.

Nie lubię szukać odpowiedzi w przyszłości, która zostawia tylko jedne przekonanie: niepewność. Ale negować, że z muru władzy odpadają cegły byłoby naiwne. Nie byłby to pierwszy raz w historii gdzie autofagocytoza jest przeznaczeniem rządzących.

Przetłumaczył:
Bartosz Szotek

poniedziałek, 22 marca 2010

niedziela, 21 marca 2010

Ta ulica należy do Dam w Bieli

Był to ostatni dzień akademii blogerów, ale piąty dzień marszu Dam w Bieli. Na koniec zajęć Juan Juan Almeida, Yoani Sánchez, Laritza Diversent, Joysi García, Silvio Benítez, Ciro Díaz i ja zdecydowaliśmy się im towarzyszyć.

Przybyliśmy do kościoła godzinę wcześniej. Za rogiem można było rozpoznać twarze tych, którzy nas pilnowali czy napadali, Yoani zobaczyła jedną z dziewczyn, która ją uderzyła dzień po śmierci Orlanda Zapaty Tamayo. Postawić nogę w domu bożym dało poczucie ulgi, wiemy że wojskowi mają mało ograniczeń w tym kraju a ziemia święta jest jednym z nich.

Wewnątrz było spokojnie, jednak z ulicy wkradał się do środka odgłos narodzonych bez miłości, których syndykaty ich centrów zachęcały do pracy represyjnej. Damy przybyły pośród poprzedzających je okrzyków "Niech żyje Fidel!", a my zgrupowaliśmy się u wejścia zaciekawieni, bezpieczni, wierni i zsolidaryzowani dziennikarze.

Kiedy zrobiły pierwsze kroki w kierunku środku placu, ze swymi gladiolami, obrażeniami - niektóre miały gips na rękach - i swą nieskończoną wytrwałością, ci na ulicy się rozstąpili a dookoła mnie ludzie zaczęli nucić pieśń "Witamy w domu bożym". Nie jestem dewotką, ale przysięgam że była to pierwsza wzniosła chwila tego wieczoru i nie była ostatnią.

Ci mniej cierpliwi przepychali się, dla nich chwile duchowe wydają się nie istnieć. W nawach bocznych, też byli dość niezdyscyplinowani, pomimo próśb księdza na początku mszy.

Dla mnie niemożliwą jest próba opisania kolejnych minut, zakończyło się na ocieraniu oczu podczas obściskiwania kobiet za i przede mną, obcałowywałam moich przyjaciół obok mnie i zapomniałam o tym, że kilka metrów ode mnie nienawiść czekała by zaatakować procesję.

Nie wiem czy był to efekt wzięcia udziału we mszy, czy po prostu rozkazy były inne ale wiecu opozycyjnego, tego który na nas czekał, nie można było porównać do innych jakie przeżyłam: niegłośne okrzyki, spojrzenia wbite w ziemię, hasła rasistowskie jakie nie wierzę, że mogły wydobyć się z gardeł tych, którzy głoszą się reprezentantami Partii Komunistycznej... bo chociaż Partia Rewolucji jest bardzo, ale to bardzo rasistowska.

Chodzić z Damami w Bieli za rękę przez centrum Hawany było nieopisanym zaszczytem. Skoro szliśmy ubrani w różne kolory kilka razy próbowano nas oddzielić od grupy ale one przekrzykiwały: przytrzymajcie blogerów, trzeba ich chronić.

Nikt nie puścił mojej ręki, nikt nie odważył się ich dotknąć a z balkonów i chodników z dumą patrzał naród, prawdziwy naród, na te kobiety, które na swych barkach niosą ducha wszystkich Kubańczyków.

Przypis: Dziś poszłam do domu Laury Pollán zobaczyć je, szóstego dnia przeszły 11 kilometrów.

Przetłumaczył:
Bartosz Szotek

czwartek, 18 marca 2010

Życie na Kubie jest święte?

Słowa te wypowiedziane przez Arlínę Rodríguez w programie Mesa Redonda (Okrągły Stół - przyp. tłum.) z dnia 17 marca grzmiały w mych uszach około pół godziny. Przed zaledwie kilkoma dniami miałam dostęp do trzydziestu zdjęć z autopsji zmarłych w szpitalu psychiatrycznym w Hawanie i nie wyobrażam sobie jak jest możliwym, że to zdanie wyszło z ust dziennikarki.

Kiedy otwarłam mały folder nazwany "Mazorra", przed moją twarzą ukazała się seria potworności i nie mogłam przestać patrzeć na okrutne świadectwo graficzne. Odwiedził mnie zaprzyjaźniony lekarz i kiedy analizował zdjęcia, których ja nie miałam odwagi oglądać, wyrażenia takie jak: "najświętsza Matko Boska, Boże Święty, co to jest Przenajświętszy?" wydobywały się z jego rozwścieczonego gardła mieszając się z mrocznymi patologiami i nazwami uleczalnych chorób.

Ogromne wątroby, płuca gruźlicze i zrobaczałe jelita są dowodem, pani Arlín, na świętość życia na Kubie. Podczas gdy w programie Mesa Redonda się denerwują, ponieważ śmierć Orlanda Zapaty Tamayo zdemaskowała walący się system opieki zdrowotnej i manipuluje się haniebnym czynem widzianym jako grupę wojskowych aresztujących i bijących grupę kobiet ubranych na biało z kwiatami w dłoniach, ja się pytam: Panowie dziennikarze, kiedy zamierzacie wytłumaczyć kubańczykom powody z jakich dwadzieścia sześć osób mentalnie ograniczonych zmarło w warunkach nieludzkich podczas ich przetrzymywania w szpitalu Mazorra?

Przypis: Publikuję to zdjęcie ze spokojnym sumieniem, jeśli ich nie będzie, nie będzie wtedy dowodów cierpienia jakiemu ci ludzie byli poddani. Holokaust nazistowski, ludobójstwo Pol Pota czy tortury w więzieniu Abu Ghraib też by nie istniały gdyby nie straszne zdjęcia, które je ujawniły.

Przetłumaczył:
Bartosz Szotek

poniedziałek, 15 marca 2010

Nieskończone czekanie


Foto: Claudio Fuentes Madan


Poznałam go gdy miałam osiemnaście lat: inteligentny, wysoki, ładny, śniady, dwujęzyczny i kłamliwy. Powiedział mi, że był arabem i było to kłamstwem, powiedział mi, że podróżował i było to kłamstwem, mówił mi, że ma dziewczynę za granicą, która zamierzała go wyrwać z kraju i też było to kłamstwem. Jednak przypadł mi do gustu, lubię marzycieli. Zaprzyjaźniliśmy się.

Z czasem życie poprowadziło nas innymi ścieżkami: ja się zmęczyłam czekaniem na sposobność ucieczki z kraju; jednak on stawiał na nieskończone czekanie. Raz czy dwa razy w roku widzimy się, za każdym razem bardziej oddaleni: ja tak zakłopotana, on czekając i czekając.

Teraz ma prawie pięćdziesiąt lat: jego wzrost nadaje mu wygląd trochę przygarbionego, włosy siwieją a mówienie dwoma językami już nie zachwyca. Opowiada mi, że ma narzeczoną Niemkę, a ja wyobrażam sobie dzień, w który powie mi, że ma ten przeklęty list zapraszający, którego tyle lat pragnął.

On nie jest sam, w "nieskończonym czekaniu" tkwią prawie wszyscy moi przyjaciele - zażalenie, wiza, pozwolenie na wyjazd, pozwolenie na pobyt za granicą, pozwolenie na podróż czy stypendium - wszyscy czekają na ten papier, który zabierze ich daleko, bardzo daleko od ziemi Nie-Czasu. Ja sama spędziłam kilka lat czekając na bycie wylosowaną, co nigdy się nie zdarzyło... choć wiem od koleżanek, że jeszcze im pocztą ślą głos nadziei.

Zakończyłam definiując to jako stan fizyczny i duchowy: nie pojechałeś, ale już cię nie ma. Pamiętam, że przeczytałam coś podobnego w książce "Los Perros del Paraíso" Abla Pose, gdzie admirał Krzysztof Kolumb - majaczący już w Ameryce - domagał się od swoich poddanych aby przestali być a zaczęli bywać. Jest to ironiczne i żałośnie dosłowne, że tyle wieków później ludność ziemi którą odkrył - tej która była najwspanialszą jakie ludzkie oczy widziały - ponownie przyjęła jego sformułowanie ale na odwrót: być, ale nie bywać.

Przetłumaczył:
Bartosz Szotek

sobota, 13 marca 2010

Brzemię zimnej wojny


Po Odysei potrzebnej do połączenia się z Internetem, mając cztery czy pięć połączeń proxy aby oszukać cenzurę narzuconą przez rząd, rezygnując ze Skypea kilka miesięcy temu i surfując dosłownie pod prąd (50kb na sekundę maksymalnie); napotkać obrazek taki jak ten z tego postu jest dość rozczarowujące.

To dlatego narzucenie niektórych sankcji zastosowanych dla Kuby, Iranu i Sudanu – ogłoszone przez Departament Stanu USA - w celu ułatwienia dostępu obywateli do sieci okazuje się, moim zdaniem niezbędne. Głos osób a nie przedstawicieli ich rządów jest tym, który walczy o otwarcie drogi w sieci; Internet jest przestrzenią tych, którym brakuje swobody wypowiedzi i wolności prasy.

Jest także dowodem na to, że na Kubie nie ma Internetu z powodu blokowania go. Po co podarowywać alibi Rządowi? Żyję w przekonaniu, że każda sankcja narzucona na Kubę jest bronią służącą udowodnieniu braku swobód społeczeństwa. Dostęp do informacji jest niebezpieczeństwem dla rządu kubańskiego, ograniczenie go ułatwia im pracę i redukuje malutkie źródła wolności Kubańczyków.

Na tej wyspie nie ma Internetu ponieważ rząd kubański boi się go, próbką tego jest mnogość zablokowanych stron, trudności w dostępie do niego i policja informacyjna. Jakikolwiek gest służący naprawieniu tej smutnej rzeczywistości nie ma, myślę, jakiegokolwiek sensu. W każdym razie czas pokaże czy mój sceptycyzm jest wiążący, tak więc mamy kabel z Wenezueli, dla którego znajduję niewątpliwą analogię do mitologicznej nici Ariadny, która uratowała ją ze szponów Minotaura.

środa, 10 marca 2010

Apartheid na Dziewiątym Przeglądzie Młodych Reżyserów (film dokumentalny i opinia)



OPINIA

Prawo Wstępu?
Wilfredo Vallín Almeida
vallinwilfredo@yahoo.com

La Víbora, Hawana, 9 marzec 2010

Niewielka grupa młodych ludzi. Kupili bilety do kina Chaplin gdzie odbywa się Dziewiąty Przegląd Młodych Reżyserów. Dialog jaki miał miejsce przed wejściem do tego miejsca publicznego był, mniej więcej, jak następuje:

- Państwo nie możecie wejść.
- Dlaczego? Mamy bilety…
- Tak, ale jednak nie możecie wejść.
- Jakim prawem zakazuje nam pan wejścia?
- Kino rezerwuje sobie prawo wstępu…

Dalej następuje wymiana zdań, której nie trzeba tutaj odtwarzać i w której nie brakuje obelg i określania młodych jako "najemników", "kontrrewolucjonistów", "sprzedawczyków" i innych tego rodzaju.

Ten felietonista żąda wyjaśnień w sprawie poszkodowanych o to ile racji czy władzy ma dyrekcja tego kina aby robić podobne rzeczy. Odpowiedź Konsylium jest następująca:

Istnieją instytucje i miejsca, które ze swej natury są selektywne w dopuszczaniu do swych lokali. Na przykład wiadomym jest, że loże masońskie pozwalają na obecność w swoich posiedzeniach tylko swoim członkom lub specjalnym gościom.

Z drugiej strony istnieją miejsca gdzie nie można wejść bez wymaganych formalności. Tak więc do sądów należy stawiać się w odpowiednim stroju: nie można iść ubranym byle jak. Może to dotyczyć jakiejś restauracji na określonym poziomie lub kościoła.

Sposób zachowania się także może być wymogiem: w teatrze, na koncercie czy pokazie publicznym gdzie istniałby wyraźny nieporządek, odpowiedzialni za niego mogą zostać usunięci z miejsca zdarzenia a nawet można im odmówić wejścia jeśli zamieniło się to w zjawisko powtarzające się.

To wcześniejsze nie ma absolutnie nic wspólnego z tym, co zarządcy tych miejsc uważają; że ich kompetencje administracyjne sięgają nawet posiadania możliwości nieprzestrzegania praw przyznawanych przez Konstytucję Republiki obywatelom za jedną rzecz, za to że oni nie podzielają ideologii dyżurującego rządu.

Ściganie niezwykłych zakazów wstępu do miejsc publicznych osobom, które zachowują się poprawnie, które nie burzą wymaganego porządku, które płacą odpowiednią cenę za wymagane bilety, które nie szukają z nikim zwady podczas pokazu i które po zakończeniu po prostu wychodzą w sposób nakazany, spokojny i pełen szacunku, prezentuje jednocześnie następujące bezprawie przez część tych, którzy odwołują tak absurdalne
"prawo":

I. Naruszenie Konstytucji Republiki w jej artykułach:
41) Wszyscy obywatele posiadaj te same prawa...
42) Dyskryminacja z powodu rasy, koloru skóry, płci, narodowości, wierzeń religijnych i jakiegokolwiek innego prawa dotyczącego godności ludzkiej jest zabroniona i sankcjonowana prawnie.
43) Rząd przyznaje prawo zdobyte przez Rewolucję żeby obywatele, bez rozróżnienia na rasę, kolor skóry, płeć, wierzenia religijne, narodowość i jakiegokolwiek innego prawa dotyczącego godności ludzkiej:
- mogli użytkować te same kąpieliska, plaże, parki, kluby społecznościowe i pozostałe centra kultury, sportu, rekreacji i wypoczynku.

(W żadnym ustępie Konstytucja nie stanowi, że osoby o innych poglądach jak oficjalne otrzymają traktowanie dyskryminujące z jakiegoś powodu i według doktryny "Gdzie prawo nie rozróżnia, nie powinniśmy tego czynić").

II. Naruszenie Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka uwierzytelnianej przez Kubę aż do chwili dzisiejszej, w artykułach:

2.1) Każda osoba posiada wszystkie prawa i swobody ogłoszone w tej Deklaracji, bez jakiegokolwiek rozróżnienia na rasę, kolor, język, religię, poglądy polityczne czy jakiejkolwiek innej natury, pochodzenia narodowego lub społecznego, sytuacji ekonomicznej, urodzenia czy jakiegokolwiek innego charakteru.

7) Wszyscy są równi wobec prawa i posiadają, bez wyróżnienia, prawo do jednakowej ochrony prawnej. Wszyscy mają prawo do jednakowej ochrony przed każdą dyskryminacją jaka narusza tą deklarację i przeciw każdej prowokacji takiej dyskryminacji.

Przetłumaczył:
Bartosz Szotek

sobota, 6 marca 2010

Oni złożyli przysięgę

Foto: Lia Villares

Po sześciu latach studiów otrzymali tytuł i złożyli przysięgę. Przysięgę, którą przed wiekami Hipokrates zredagował a etyka uwieczniła. Oni to obiecali i my im powierzyliśmy nasze życia, nasze intymności, nasze słabości i nasze choroby; wobec tego oni starają się leczyć.

Kiedy prawodawstwo pewnego kraju nie jest respektowane przez odpowiedni rząd, prawa obywateli są miażdżone przez władzę jak muchy, bezprawie jest potrzebą do utrzymania się przy życiu, niezgoda jest zbrodnią, wolność wypowiedzi jest przestępstwem; trzeba mieć honor i odwagę aby zachować swoje zasady ponad społecznym upadkiem.

Gdy lekarz będzie mówił o intymności lub chorobie pacjenta będzie to nieprzyzwoitością, ale gdy dojdzie do dyskredytowania go i kłamstw na temat jego stanu zdrowia, będzie to przestępstwem. Którzykolwiek z tych zwących się lekarzami, którzy przed kamerą łamią obietnicę, którą raz złożyli, to zobowiązanie wobec historii medycyny ogólnej które kiedyś na siebie wzięli, są hańbą dla swojego zawodu i dla siebie samych.

Powinna drżeć im ręka kiedy wypisują recepty na środki uspokajające, ponieważ nie mają oni etyki do wykonywania tak godnego pochwały zawodu. Powinni mieć odwagę na to aby pójść do swych domów i zdjąć ze ścian swe tytuły, które zdradzili, ponieważ oni nie są tymi, którzy powinni nas leczyć.

Przetłumaczył:
Bartosz Szotek

środa, 3 marca 2010

Solidarność Coco

Hebert, Lía i ja byliśmy żywym przykładem bezradności. Opuściliśmy Hawanę po północy i dowlekliśmy się ostatecznie, do Santa Clara, szukając nieznaego miejsca pobytu Ciro i Claudio, którzy zostali aresztowani w Placetas.

Wdziałam go tylko jeden raz. Nie przyszłoby mi do głowy, że kilka miesięcy później będę na ganku przed jego drzwiami o czwartej rano dzwoniąc w dzwonek z całych sił. Otwarła mi jego matka:
- Dzień dobry, jestem Claudia, szukam Fariñasa, przyjechałam z Hawany, myślę, że mój mąż został aresztowany w tym miasteczku.

Coco zszedł, zrobił nam kawę, użyczył mi telefonu, opowiedział nam o swoim życiu, wytłumaczył nam jak dojść na posterunek i ofiarował nam całą swoją gościnność. Chciała bym ja mieć tak wspaniałą duszę jak on ma, aby z tak dobrym humorem otworzyć drzwi z rana nieznajomemu!

Przekonał mnie abym została do świtu, kiedy prawie wychodziłam powiedział:
- Nie podoba mi się pomysł abyście sami poszli na komisariat, ubiorę się.

Zauważyłam, że szłam przez miasto z jakąś gwiazdą: wszyscy go pozdrawiali, znali go, pytali o kogoś. Od kiedy weszłam do jego domu miałam całkowitą pewność, że z nim nic złego mnie nie spotka i nigdy mnie nie zawiedzie.

Dziś rozmawialiśmy przez telefon. Właściwie to on mówił, ponieważ ja nie potrafiłam przestać płakać kiedy mówił, że bolą go oczy i nerki, że cały czas śpi i że przesłuchania się zbliżają. Odskakuję od telefonu i podaję słuchawkę Ciro, zawstydza mnie niemoc przeprowadzenia zwięzłego dialogu.

Nie wiem co więcej powiedzieć... Nie chcę żeby zmarł.

Przetłumaczył:
Bartosz Szotek

poniedziałek, 1 marca 2010

Apartheid na Przeglądzie Młodych Reżyserów (film)


Przypis: Tekst ten, napisany przed śmiercią Orlando Zapata Tamayo, jest o rozmowach na temat migracji pomiędzy Kubą a Stanami Zjednoczonymi. Zadecydowałam o nie publikowaniu go ponieważ wiele strasznych rzeczy się zdarzyło. Jednak, podczas Przeglądu Młodych Reżyserów, na który wielu osobom odmówiono wejścia, jeden z zebranych (z pewnością dość niedoinformowany) naświetlił ten temat, tak więc ja także zdecydowałam się wyciągnąć mój tekst. Co więcej, zostawiam wam film, który bez mojej wiedzy, jakaś osoba nagrała podczas mojego Nie-Wejścia na Przegląd.

Niedorzeczność i Ogłupienie

Nie znajduję lepszych określeń na deklaracje Ministerstwa Spraw Zagranicznych (MINREX) w związku z rozmowami na temat migracji jakie przeprowadzone zostały pomiędzy przedstawicielami rządów Hawany i Stanów Zjednoczonych. Artykuł w gazecie Granma, oczywiście bardzo dezinformujący, nie mówi nic o zawartych czy nie zawartych umowach. Słowa "kulturalnie, duch współpracy i dialog" powtarzają się raz po raz. Ale ze smutkiem mogę dostrzec, że nie ma ani jednego odniesienia do czegoś konkretnego... Na czym panowie skończyli? Spotkali się, porozmawiali, ogromne połączenie duchowe itd., tak więc, co jest nowego? Stało się coś, poruszył się jakiś pionek? Podpisali jakąś umowę? Zdaje się, że nie.

Żeby nie przeginać, artykuł robi zwrot informacyjny o 360 stopni i zaczyna mówić o spotkaniu, jakie w dniu następnym przeprowadzili członkowie rządu amerykańskiego z kilkoma przedstawicielami związku obywatelskiego i opozycji kubańskiej. Niech Ministerstwo Spraw Zagranicznych mi wybaczy ale co mnie obchodzi to co robiła delegacja następnego dnia spotkania? Szczerze to artykuł magazynu HOLA wydaje się bardziej wartościowy niż notka ministerstwa.

Po pierwsze gdyby na spotkanie, od którego niestety zależą prawa emigracyjne obywateli, zostali zaproszeni ci dysydenci, na których rząd kubański tak się oburza i brali udział w oficjalnych rozmowach; z pewnością dziś wiadomości byłyby bardziej realistyczne a umowy lub brak zgody mogłyby być nazwane.

Fakt, że rząd kubański nie potrafi przeprowadzić dojrzałego i spójnego dialogu normalizującego relacje między USA i Kubą, nie daje im praw omawiania i mieszania się w życie innych aby usprawiedliwić to czego się nie da usprawiedliwić: nieudolności jego kierownictwa.

Przetłumaczył:
Bartosz Szotek