Zdjęcie: Claudio Fuentes Madan
Ma dziewięćdziesiąt lat. Chwiejnym krokiem wszedł do autobusu P4, w jednej ręce laska, w drugiej plastikowa torba. Była dziesiąta w nocy. Nie chciał sobie usiąść, ponieważ miał wysiąść trzy przystanki dalej. Jego głos brzmiał tak smutno, że zechciałam go przytrzymać. Kiedy mijaliśmy przystanek 23 opowiadał mi jak wyglądały wszystkie ulice i wszystkie domy przed rokiem 1959. Większości z tych informacji nie potrafiłam dosłyszeć ale ciężko mi było się przyznać. Chwilami wydawało się że mówił do siebie a nie do nas.
Wysiedliśmy razem, żeby być dokładną, wyprowadziłam go na przystanku nr 23 i 10 i przeszliśmy do 12. Mieszka w Marianao, ale zawsze wysiada przy piekarni żeby kupić chleb. "Mam w domu jajko, ale nie smakuje mi samo, z chlebem jest lepsze". Chciał wejść do sklepu "Ten Cent", ale był zamknięty. "Dziadku, co robicie w Coppelia o dziesiątej w nocy?" Odważyłam się go zapytać, ale domyślałam się odpowiedzi. "Sprzedaję wafelki do lodów. Dziś mi zostało mnóstwo". I pokazał mi paczuszki po pięć pesos. "Teraz muszę poczekać na 55, bo inne autobusy mnie zawożą bardzo daleko".
Wyobraziłam sobie jego dom z pożółkłymi ścianami i popękanymi sufitami, rozwalonymi drzwiami i popsutymi oknami. Pomyślałam o jego samotności przed piecykiem smażącego jajko i przysmażającego chleb. Zapytałam siebie czy miał chociaż radio albo telewizor, żeby się jakoś rozerwać. Zobaczyłam go wstającego o szóstej, pakującego swoją torbę wafelkami i wychodzącego na przystanek autobusowy, zatrzymującego się przy jednym z wejść do parku Coppelia wołającego cały dzień głosem konającego: "Wafelki, wafelki".
Kiedy się pożegnaliśmy pozostawił mi po sobie smutną pewność żałosnego kresu, przetrwania do końca, śmierci w osamotnieniu. "Proszę uważać, żeby się nie zaziębić" - krzyknęłam patrząc na dziurę w jego tylnej części kamizelki. Krótkimi kroczkami podążył swoją drogą a ja znów siebie zapytałam czym będzie socjalizm.