Ja miałam szczęście: skończyłam szkołę średnią, mając po jednym nauczycielu na każdy przedmiot. Kilka lat później zaczął się upadek nauczycieli, skazanych na brak specjalizacji. Ten sam nauczyciel prowadził lekcje z nauk ścisłych i humanistycznych, wszystkich lat szkoły średniej. Stara gwardia oświaty ustąpiła w strachu (diabeł wie więcej ponieważ jest stary, a nie dlatego że jest diabłem) i większość nauczycieli zniżyło poziom nauczania, poszło na zwolnienia lekarskie albo wycofało się z długiej, zawsze źle płatnej, drogi zawodowej.
Uciszając głosy doświadczenia, Ministerstwo Edukacji popuściło cugli swej absurdalnej wyobraźni i od lekcji bez specjalizacji, przeszliśmy do lekcji przez telewizor. Tragicznego stanu rzeczy dopełniały wynagrodzenia i złe warunki w klasach, które nie zmieniały się. Skończył się etap akademicki i weszliśmy w etap ideologiczny: więcej polityki i mniej wiedzy.
Więc trwało to póki nie urwało się ucho dzbana*. Nauczyciele szybko zmęczyli się zawodem dającym więcej pracy jak korzyści a rząd zdecydował się ukarać ich długimi siedmioma laty przymusowej pracy społecznej w klasach. Niedbalstwo, korupcja i mierność zasiedliły się tam, gdzie wcześniej mieszkały mądrość i nauczanie. Rodzice mający zaplecze ekonomiczne poszukali korepetytorów a inni ulegli po kilku zmianach szkół dla swoich dzieci.
W tym wszystkim komuś przyszedł do głowy niezwykły pomysł, aby spróbować "nowej" recepty: wyspecjalizowanego nauczania. Dziś wracają dni kiedy to nauczyciel matematyki zajmuje się tylko numerami a nie składnią czy efemerydami. Cztery czy pięć szkół w Hawanie służy jako króliki doświadczalne dla "nieoficjalnego eksperymentu" a rodzice -wśród których mam kilka koleżanek- stają na głowie aby ich dzieci znalazły się pośród wybranych do "wypróbowania nowego rozwiązania".
*ludowe powiedzenie: Dopóki dzban wodę nosi, dopóki mu się ucho nie urwie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz