czwartek, 25 lutego 2010

Łzy, których nie wypłakujemy

Foto: Leandro Feal

Możliwość decydowania za kogoś innego, o czyimś życiu, o czyjejś własności, o czyichś prawach: to jest choroba mojego rządu. Nadzieja na opuszczenie kraju, na powiedzenie tego co się myśli, na zarabianie godziwych pieniędzy, na życie bez strachu: to jest choroba mojego społeczeństwa.

Nie jestem nacjonalistką, nie określam się patriotką ani nic w tym rodzaju ale kocham moją ziemię i Hawanę w dniach smutnych i szczęśliwych. Lubię kiedy nieznający cię Kubańczycy mówią "kochana", uwielbiam słuchać rozmów ludzi na ulicy wiedząc, że jeśli chciałabym, mogłabym skomentować oraz wtrącić moje dwa grosze. Fascynują mnie niektóre specyficzne miejsca w moim mieście i obserwowanie ludzi w moim wieku wiodących życia na wiele sposobów, życia niezwykłe, życia na uboczu.

Jednak są też inne dni, podczas których czuję ogromny wstyd za ziemię, w której się urodziłam. Czasami patrzę na ludzi bez wyrazu, wszyscy tacy sami i wszyscy pełni strachu. Dni w których wiem, że nikt nie ocaleje, nikt nie będzie krzyczał, nikt nie wyciągnie ręki i nikt nie powie "kochana" ponieważ terror jest coraz większy. Dni zobojętnienia, żałości i niemocy wobec ich i wobec mnie. Dni kiedy czekanie wydaje się długie. Dni kiedy ból sprawia, że płaczę i nie rozumię jak to jest możliwe, że inni nie płaczą. Dni, kiedy wydaje mi się absolutnie niezbędnym aby morze łez płynęło przez ulicę Dwunastą aż do el Malecón, ponieważ nasze suche oczy nigdzie nas już nie prowadzą.

Od śmierci Tamayo wszyscy wydają mi się takimi.

Przetłumaczył:
Bartosz Szotek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz