środa, 20 lipca 2011

Długie wakacje i moje pierwsze opowiadanie

Zdjęcie: Claudio Fuentes Madan 

Już od tygodni biję się z myślami o tym, by na poważnie odpocząć sobie od Octavo Cerco. Nie chciałabym dramatyzować, ale wychodzi na to, że to co w zamierzeniu miało być próbą osobistego wyzwolenia się, z czasem zamieniło się w ogromną odpowiedzialność. Nie podoba mi się to. Chcę pisać dalej a to nie dlatego, że od tygodnia nic nie opublikowałam, ale ponieważ potrzebuję mojego połączenia ze światem.

Kończąć mój wewnętrzny spór, doszłam do zasadniczego wniosku, że nadszedł już czas na odpoczynek.  Pośród naszego rządu, letniego upału i naszej wyspy całkowicie zatracam wewnętrzny spokój i mijające tygodnie. Tak nie może być. Będę spała 12 godzin dziennie i spróbuję rzucić palenie. Odpocznę od wiadomości telewizyjnych (Noticiero Nacional de Televisión) i gazet (Periódico Granma), od których to jest mi wskazane odpocząć. Skończę też moje drugie opowiadanie.

Tymczasem proszę wszystkich o wybaczenie i wyrozumiałość (wszystkim sieciowym trollom i pasożytom mówię: nie cieszcie się tak, to tylko króciutka przerwa). Zostawiam wam "Pavimento", moje pierwsze opowiadanko opublikoane w numerze ósmym czasopisma Voces pod pseudonimem Dalila Douceca.  




Tłumaczenie:
Bartosz Szotek

niedziela, 16 stycznia 2011

Wafelki i lody


Zdjęcie: Claudio Fuentes Madan

Ma dziewięćdziesiąt lat. Chwiejnym krokiem wszedł do autobusu P4, w jednej ręce laska, w drugiej plastikowa torba. Była dziesiąta w nocy. Nie chciał sobie usiąść, ponieważ miał wysiąść trzy przystanki dalej. Jego głos brzmiał tak smutno, że zechciałam go przytrzymać. Kiedy mijaliśmy przystanek 23 opowiadał mi jak wyglądały wszystkie ulice i wszystkie domy przed rokiem 1959. Większości z tych informacji nie potrafiłam dosłyszeć ale ciężko mi było się przyznać. Chwilami wydawało się że mówił do siebie a nie do nas.

Wysiedliśmy razem, żeby być dokładną, wyprowadziłam go na przystanku nr 23 i 10 i przeszliśmy do 12. Mieszka w Marianao, ale zawsze wysiada przy piekarni żeby kupić chleb. "Mam w domu jajko, ale nie smakuje mi samo, z chlebem jest lepsze". Chciał wejść do sklepu "Ten Cent", ale był zamknięty. "Dziadku, co robicie w Coppelia o dziesiątej w nocy?" Odważyłam się go zapytać, ale domyślałam się odpowiedzi. "Sprzedaję wafelki do lodów. Dziś mi zostało mnóstwo". I pokazał mi paczuszki po pięć pesos. "Teraz muszę poczekać na 55, bo inne autobusy mnie zawożą bardzo daleko".

Wyobraziłam sobie jego dom z pożółkłymi ścianami i popękanymi sufitami, rozwalonymi drzwiami i popsutymi oknami. Pomyślałam o jego samotności przed piecykiem smażącego jajko i przysmażającego chleb. Zapytałam siebie czy miał chociaż radio albo telewizor, żeby się jakoś rozerwać. Zobaczyłam go wstającego o szóstej, pakującego swoją torbę wafelkami i wychodzącego na przystanek autobusowy, zatrzymującego się przy jednym z wejść do parku Coppelia wołającego cały dzień głosem konającego: "Wafelki, wafelki".

Kiedy się pożegnaliśmy pozostawił mi po sobie smutną pewność żałosnego kresu, przetrwania do końca, śmierci w osamotnieniu. "Proszę uważać, żeby się nie zaziębić" - krzyknęłam patrząc na dziurę w jego tylnej części kamizelki. Krótkimi kroczkami podążył swoją drogą a ja znów siebie zapytałam czym będzie socjalizm.

czwartek, 13 stycznia 2011

Na cały głos

Zdjęcie: rapsinlimites.blogspot.com

Sąsiad poniżej słuchał salsy, a ten powyżej rock and rolla. O którejkolwiek godzinie, jakiegokolwiek dnia mogłeś przejść obok budynku i usłyszeć niewiarygodne połączenie Van Van z Metallicą. Nazywali to "próbą sił" i polegało to na rundach testowania wytrzymałości regulatora. Pierwszy, który rezygnował ze stopniowego zwiększania ilości decybeli wydobywanych ze sprzętu muzycznego, przegrywał walkę. Nikomu z tej dwójki nie przeszło przez myśl, że możliwe jest, że sąsiad z trzeciego piętra wolałby na przykład Mozarta, albo że wcale nie słuchał muzyki.

Ani rada sąsiedzka, ani CDR (Komitet Obrony Rewolucji) nie zajmowały się tą "wewnętrzną" sprawą. Żaden sąsiad nie odważył się nigdy zapukać do ich drzwi aby ich poprosić o troszkę litości słuchowej. Widocznie nikomu nie przeszkadzał ten skandalizujący ring.

Pewnego dnia rywale podpisali, bez wcześniejszych uzgodnień, ostateczny rozejm. Nie polegał on na przyciszeniu głośności ale na jednoczesnym słuchaniu grupy Los Aldeanos. Sąsiadom, tym razem, spodobało się zawieszenie broni ponieważ wszystkim podobała się rapowa grupa i już przyzwyczaili się do braku ciszy. Jednakże tydzień później, przedstawiciele CDR pojawili się w obu mieszkaniach i zażądali zakończenia muzycznej salwy, przecież hałas przeszkadzał społeczności. Tej samej nocy, kiedy grali w domino przy jednym stoliku na ulicy, dozorczyni wyznała, że problemem nie był hałas, ale teksty Los Aldeanos.

piątek, 10 grudnia 2010

Na kolanach

Zdjęcie: Claudio Fuentes Madan

Cała strona w dzienniku Granma z dnia dziewiątego listopada: transkrypcja przemowy Bruno Rodrígueza o zmianach klimatycznych i na pierwszym planie Raúl Castro z prezydentem RPA i wiceprezydentem Machado Venturą w mieście Pinar del Río. Oczywiście, ani pół słowa w przeddzień Dnia Praw Człowieka.

Pewien zaprzyjaźniony student prawa przesłał mi dziś rano tego sms-a: "Stoję na schodach z kilkoma studentami czekającymi na Damy w Bieli. Wiesz co? Co można zrobić? Pierwszy, który podniesie rękę zarobi ode mnie z pięści". Dość cyniczne powiedziałabym, dokładnie dziesiątego grudnia, do kontrmanifestacji wybrać studentów prawa Uniwersytetu Hawany. To są ci prawnicy, którzy będą nas jutro bronić, ci którzy dziś szkalują kobiety, których krewni są i byli skazani za przestępcze poglądy?

Kuba jest sygnotariuszem paktów ONZ-u z zakresu Praw Człowieka. Dokąd sięga hipokryzja kubańskiego rządu, że nawet dziś nie może powstrzymać się od represjonowania tych, którzy myślą inaczej? Podczas gdy w Genewie minister spraw zagranicznych tworzy semantyczne grymasy aby usprawiedliwić system totalitarny, który reprezentuje, na ulicach Kuby policja polityczna pokazuje, że nasze Prawa Człowieka (z paktami ONZ-u czy bez nich) pozostają na kolanach.

czwartek, 9 grudnia 2010

Jakie zmiany?

Zdjęcie: Claudio Fuentes Madan

Z wielkim wysiłkiem zdołałam przeczytać jedenaście stron “Transformacji koniecznych dla systemu opieki zdrowotnej”. Mam wrażenie, że gdybyśmy odjęli wszystkie wyrażenia ideologiczne takie jak: "kierownictwo naszej chwalebnej Partii", albo inne: "niezmierna odpowiedzialność historyczna jaka ciąży na nas wobec przyszłości ojczyzny", tekst zawarłby się w trzech stronach. Niestety umiejętność syntetyzowania nigdy nie była zalętą tych, którzy nami rządzą.

Na domiar złego, konkretów też nie ma za wiele, z wyjątkiem przerzucania i przestawiania sprzętu i personelu z miejsca w miejsce, znanej wszystkim priorytetowej pracy "międzynarodowej" oraz niezwykłej insynuacji, że lekarzy jest w nadmiarze - mówię niezwykłej, ponieważ tego się nie spodziewałam. Nie ma żadnego zdania, które mówiłoby nam o podwyżce płac dla pracowników Ministerstwa Zdrowia ani też żadnych gwarancji dla społeczeństwa o jakości usług medycznych. Za to znajdziemy niedorzeczne wyrażenie (ze strony semantycznej i gramatycznej) o etyce lekarskiej: "Komisje Etyki Lekarskiej nie powinny funkcjonować w formie trybunału lecz powinny być rozumiane jako komisje ideologiczne". Czy ktoś wyobraża sobie zasięg zastosowania podobnej przemowy?

A jednak, pomimo tego wszystkiego nazywają je transformacjami. Czasami się pytam czy na prawdę rząd (wciąż mając wolę polityczną) zdoła poradzić sobie z upadkiem, do którego w Służbie Zdrowia stopniowo dochodziło.

sobota, 4 grudnia 2010

Od zaprzeczania przeczeniu do zaprzeczania tego co oczywiste

Zdjęcie: Claudio Fuentes Madan

Ja miałam szczęście: skończyłam szkołę średnią, mając po jednym nauczycielu na każdy przedmiot. Kilka lat później zaczął się upadek nauczycieli, skazanych na brak specjalizacji. Ten sam nauczyciel prowadził lekcje z nauk ścisłych i humanistycznych, wszystkich lat szkoły średniej. Stara gwardia oświaty ustąpiła w strachu (diabeł wie więcej ponieważ jest stary, a nie dlatego że jest diabłem) i większość nauczycieli zniżyło poziom nauczania, poszło na zwolnienia lekarskie albo wycofało się z długiej, zawsze źle płatnej, drogi zawodowej.

Uciszając głosy doświadczenia, Ministerstwo Edukacji popuściło cugli swej absurdalnej wyobraźni i od lekcji bez specjalizacji, przeszliśmy do lekcji przez telewizor. Tragicznego stanu rzeczy dopełniały wynagrodzenia i złe warunki w klasach, które nie zmieniały się. Skończył się etap akademicki i weszliśmy w etap ideologiczny: więcej polityki i mniej wiedzy.

Więc trwało to póki nie urwało się ucho dzbana*. Nauczyciele szybko zmęczyli się zawodem dającym więcej pracy jak korzyści a rząd zdecydował się ukarać ich długimi siedmioma laty przymusowej pracy społecznej w klasach. Niedbalstwo, korupcja i mierność zasiedliły się tam, gdzie wcześniej mieszkały mądrość i nauczanie. Rodzice mający zaplecze ekonomiczne poszukali korepetytorów a inni ulegli po kilku zmianach szkół dla swoich dzieci.

W tym wszystkim komuś przyszedł do głowy niezwykły pomysł, aby spróbować "nowej" recepty: wyspecjalizowanego nauczania. Dziś wracają dni kiedy to nauczyciel matematyki zajmuje się tylko numerami a nie składnią czy efemerydami. Cztery czy pięć szkół w Hawanie służy jako króliki doświadczalne dla "nieoficjalnego eksperymentu" a rodzice -wśród których mam kilka koleżanek- stają na głowie aby ich dzieci znalazły się pośród wybranych do "wypróbowania nowego rozwiązania".

*ludowe powiedzenie: Dopóki dzban wodę nosi, dopóki mu się ucho nie urwie.

sobota, 6 listopada 2010

Dalekie wzgórze

Fotomontaż anonimowego przyjaciela.

Moja przyjaciółka Evelyn jest szczęśliwą kobietą. W młodości cierpiała niedostatek, ale teraz, zbliżając się do czterdziestki, patrzy wstecz i saldo wypada więcej niż dodatnio. We mnie, która jestem dużo młodsza, budzi zachwyt: jej córeczka jest cudowna, jej życie zawodowe kieruje sięna właściwe tory i żyje zgodnie ze swoimi zasadami i poglądami - to ostatnie jest zagrożone wymarciem. Poznałyśmy się, kiedy miałam siedemnaście lat i od tej pory nie głosowałam ani nie brałam udziału w żadnych wiecach organizowanych przez rząd, w których ludzie brali udział ze strachu i w sposób dwulicowy.

Evelyn nie mogła studiować na uniwersytecie. Kiedy uczęszczała do szkoły im. Lenina jej koledzy z klasy pozbawili jej poparcia politycznego. Odwołała się do partii a w odezwie jej klasa podniosła rękę drugi raz aby naznaczyć jej to w dokumentach na całe życie. Nie była dziennikarką niezależną, ani nie pracowała aktywnie w żadnej partii, ani nie maszerowała głównym korytarzem wygłaszając tezy Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Była zwyczajną, na wpół rockową, na wpół romantyczną, dorastającą dziewczyną.

Lata minęły i z tej grupy z Lenina prawie nikt na Kubie nie został. Na profilu Evelyn na facebooku czasami pojawiają się przyjacielskie gesty tych, którzy raz trzymali wysoko ręce w górze aby zniszczyć jej życie. Wydawać by się mogło, że życie we Francji, Kanadzie, Hiszpanii czy Stanach Zjednoczonych jest jak swego rodzaju wielka spowiedź, która obmywa ze wszystkich grzechów i daje prawo domagać się bezwarunkowego przebaczenia ze strony ofiar. Ale moja przyjaciółka nie zapomina. Nigdy nie będzie się mścić, nie pozwoli aby ją strawiła nienawiść. Jednakże, "znajomi z facebooka" mogą zmęczyć się zapraszaniem jej na imprezki klasowe przyjeżdżając na Kubę: ona zawsze powie nie.


Przetłumaczył:
Bartosz Szotek