środa, 23 czerwca 2010

W szpitalu

Zdjęcie: ubikacja jednej z sal Kliniki Chirurgicznej na ulicy 26

Marta jest zmęczona szpitalami. Ma, jak większość rodaków, pecha co do publicznej służby zdrowia. Jeden z filarów rewolucji, w której się urodziła, ukazuje się jej jako robaczywy budynek w swej cudownej statyce, filar destrukcji.

Przed kilkoma tygodniami opiekowała się krewnym w szpitalu Calixto García. Wśród wszelkich przeciwności: surowice jakich potrzebował pacjent były kupowane na "czarnym rynku", większość lekarstw "reglamentowanych" i opieka nadzorowana przez odpowiednich krewnych. Po usilnych staraniach zdołali przypomnieć pielęgniarce o odpowiednich godzinach kuracji, nauczyć się nazwy każdej pastylki i stwierdzili, że w celu unikania odleżyn sami będą się nim zajmować.

Skoro rzadko była woda, przynieśli wiadra; skoro nie było jak jej zagrzać do kąpieli, kupili grzałkę; skoro było za ciepło w pokoju, pożyczyli wentylator. Przynieśli wszystko: mydło, prześcieradła, posiłki, fotel dla osoby towarzyszącej, krem, alkohol, witaminy i watę.

Jedyny problem jaki został nierozwiązany to zator w łazience: ale fakt, że w toalecie zawsze była śmierdząca zielono-czerwona woda i kran z umywalki był ciągle zepsuty, mógł być uznany za nic, mając na uwadze warstwę tłustego brudu w całym lokalu, zniszczone okna i kable zwisające z prowizorycznego sufitu.

Marta powiedziała mi, że pobyt ten zakończyła wyczerpana: jedno o co prosi niebiosa to umrzeć na zawał we własnym domu, bez konieczności cieszenia się wygodami kubańskiej służby zdrowia.

Przetłumaczył:
Bartosz Szotek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz